czwartek, 1 czerwca 2017

Od Suzzie – CD opowiadania Alicia

Alberto Peleo Alicio.
Tak właśnie nazywał się pies, za którym podążałam od dobrych kilku minut. Dziwne, że do tej pory mnie nie dostrzegł ani nie wyczuł. Widocznie był zbyt skupiony na krajobrazie otaczających go Złotych Wzgórz, z których właśnie wracał.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Doskonale pamiętałam moją pierwszą wyprawę w te miejsce, dawno temu, gdy miałam dopiero rok na karku. Wtedy również zachwycałam się klimatem panującym w tym niezwykłym miejscu. Później, nadal tego samego dnia, poznałam Jema. I każdy wie, jak to się skończyło.
Gdy wróciłam do rzeczywistości, zorientowałam się, że pies, który wcześniej się ode mnie oddalał, teraz szedł w moim kierunku z wyrazem zaciekawienia na pysku. Chcąc być miła, posłałam mu lekki uśmiech i również ruszyłam w jego kierunku. Dzięki moim wielkim krokom, już po chwili stałam przy Chihuahua. Nigdy wcześniej nie miałam większego kontaktu z dorosłymi, lecz bardzo małymi psami, dlatego czułam się nieco niezręcznie, tak górując nad Aliciem. Usiadłam więc, a później swobodnie się przedstawiłam.
– Cześć, jestem Suzzie.
Zrezygnowałam z podania mu łapy.
– Wiem, kim jesteś – odpowiedział. – Ja nazywam się Alicio.
Kiwnęłam głową.
– Jesteś tutaj nowy. Może czegoś potrzebujesz? Oprowadzić cię, poznać z kilkoma osobami? – zapytałam, włączając tryb miłej Bety.
– Dzięki, ale myślę, że sobie poradzę.
Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę mu powiedzieć. Właściwie, dzisiaj byłam mało rozmowna i jedyne, co mnie jeszcze tu trzymało, to wrodzona grzeczność.
No cóż.
– To ja już może pójdę – westchnęłam zrezygnowana, nie chcąc tak sterczeć jak kołek w niezręcznej ciszy. Odwróciłam się powoli. Słabe pierwsze wrażenie zawsze można zetrzeć później.

Alicio? Brak weny


sobota, 20 maja 2017

Od Quentina - CD opowiadania Hayley

Hayley. Tak, to właśnie była ta suczka, którą widziałem przed tym, gdy zemdlałem. Ból już zniknął, ale byłem jeszcze lekko oszołomiony. 
- Cześć - przywitałem się po dłużej chwili. - Jestem Quentin. A co do snu, to chyba całkiem nieźle.
Hayley lekko się uśmiechnęła i podeszła bliżej. To ona musiała mi pomóc skoro jeszcze żyję. Suczka usiadła tuż przy mnie, uważnie mi się przyglądając. Pewnie mi nie ufała, ale mogła też dokładnie mnie oglądać, aby sprawdzić czy mój stan już jest lepszy.
- Jak się czujesz? - zadała pytanie.
- Lepiej niż wcześniej - odparłem z uśmiechem.
- To dobrze. Co ci się w ogóle stało?
Miałem już odpowiedzieć na to pytanie, ale wtedy sobie uświadomiłem, że sam nie wiem od czego zacząć. Mogłem najpierw opowiedzieć trochę o sobie, ale nie wiedziałem czy ją to za bardzo zainteresuje. Hayley wyczekiwała mojej odpowiedzi, którą próbowałem ułożyć w sobie w głowie. 
- Uciekałem i nie zauważyłem samochodu - zacząłem po chwili. - Ledwo zdążyłem go uniknąć, ale moja łapa ucierpiała przez to, a długa podróż i ciernie, przez które się przedzierałem, nie ułatwiły tego.
Suczka patrzyła na mnie uważnie, zapewne czekając aż coś dopowiem. Ja jednak nie chciałem nic więcej mówić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Muszę przyznać, że wolę się nie rozgadywać przy dopiero poznanych mi psach.
- Miałeś dużo szczęścia Quentinie - oznajmiła mi coś co już dawno wiedziałem.
- Mów mi Q, jeśli ci wygodniej - znowu na moim pyszczku pojawił się uśmiech. - No i jedyne szczęście, które miałem to to, że trafiłem na ciebie, a ty mi pomogłaś.
- Z tym trochę przesadzasz - odparła. - Większość psów ze sfory by ci pomogła.
- Należysz do jakieś sfory? - spojrzałem na nią zaskoczony. Nie sądziłem, że trafię na czyjeś terytorium.
- No tak. Jesteś na terenach Sfory Psiego Uśmiechu.
Gdy się powoli rozejrzałem, dopiero zauważyłem, że byłem w jakieś dziwnej jaskini, która prawdopodobnie pełniła tutaj rolę szpitala. Może jednak dobrze, że tutaj trafiłem? Po tylu dniach poszukiwania miejsca, gdzie mogę zostać, może w końcu natrafiłem na takie?
- Czy jest możliwość, abym tutaj został? - spytałem.

Hayley?

piątek, 19 maja 2017

Od Hayley – CD opowiadania Quentina

Patrzyłam, jak obcy chwieje się i upada. Natychmiast do niego podbiegłam, zapominając o wcześniejszej podejrzliwości. Byłam lekarką, a on potrzebował pomocy.
Bogu dzięki, pies oddychał. Jego oddech był jednak płytki i świszczący, co nie wróżyło dobrze, tak jak stan jego zakrwawionej łapy. Pospiesznie sprawdziłam puls – był w normie, ale pies i tak musiał zostać jak najszybciej przetransportowany do szpitala. Wiedziałam, że sama nie dam rady go tam zaprowadzić, ale też nie mogłam zostawić go tu samego i pójść po pomoc. Jedynym rozwiązaniem było głośne wycie, z nadzieją, że w okolicy znajduje się jakiś członek sfory, który może mi pomóc. Na szczęście tak też było, i już chwilę później usłyszałam głośne:
– Co się stało?!
U mojego boku pojawił się Rayan. Pospiesznie zaczęłam wyjaśniać sytuację.
– Nie wiem, kim on jest, ale przed chwilą zasłabł. Trzeba przetransportować go do szpitala – mówiłam szybko. Rayan skinął głową i pomógł mi przenieść nieznajomego do Centrum sfory, a następnie do jaskini lekarzy, w której obecnie znajdował się Akira. Razem położyliśmy psa na stole i przeszliśmy do działania.
***
– Cześć – powiedziałam wesoło, widząc, jak nasz pacjent się budzi. – Jak się spało? Jestem Hayley, tak w ogóle.

Quentin?

Nowy szczeniak | Quidditch

Imię: Quidditch [czyt. Kłidicz]
Ksywka: Lubi jak mówi się na niego DD.
Rasa: Owczarek Australijski
Wiek: Nie jest taki mały, w końcu ma 10 miesięcy.
Płeć: Piesek
Stanowisko: Szkolony
Rodzina: Miał szóstkę rodzeństwa. Rozdzieliła ich wojna i został tylko z matką.
Ciekawostki:
*Mimo że jest szczeniakiem, zdążył już dowiedzieć się nieco o życiu. Jest bardzo inteligenty.
*Uwielbia malować i bardzo dobrze mu to wychodzi. Zawsze i wszędzie ma ze sobą swój szkicownik i nadgryziony ołówek.
Zakochany: Jak na razie jest w sforze tylko jedna mała suczka, a z DD jest prawdziwy zalotnik.
Charakter: Quidditch nie jest raczej skory do szaleństw. Woli spędzać czas w samotności albo przynajmniej spokojnie. Widząc szczeniaki a nawet dorosłe psy, biegające jak za piłką, uważa że to akt niewychowania. Co nie znaczy że nie umie się bawić. Oczywiście umie i często to robi. Lubi miło spędzić czas ze znajomymi przeważnie rozmawiając i wymieniając się żartami. Charakter DD nie uległ zmianie ani razu. Dużo w końcu nie przeżył więc nawet nie było na to czasu żeby zamykać się w sobie lub stać się bardziej otwartym. Po prostu. Spokojny, wesoły szczeniaczek.
Historia: Nie co dużo opowiadać. W końcu to jeszcze szczeniak i jego historia nie jest długa. Urodził się w watasze. Tak, w watasze, żadnej tam sforze. Jego ojciec był sojusznikiem, przyjacielem wilków więc wraz z matką zamieszkali na ich terenach. Wkrótce urodził się DD i jego rodzeństwo. Mieszkało im się wspaniale a szczeniaki znalazły już przyjaciół wśród małych wilków. Ich życie wydawało się już zawsze tak wyglądać. Niestety ojciec szczeniaka okazał się podstępnym dupkiem. Zaplanował spisek przeciwko wilkom. Miesiącami zbierał psy do armii żeby przejąć całe tereny watahy. Zdradził nawet własne dzieci i żonę. Zostali wygnani. Zgodnie z rozkazem mieli się stąd wynosić albo spotka ich kara śmierci. Rodzina sprzeciwiła się co nie skutkowało dobrze. Przeżył tylko Quidditch i jego matka. Rodzeństwo zostało zamordowane z łapy własnego ojca. Matka była roztrzęsiona ale wiedziała że muszą uciekać. Prawdopodobnie kilka psów dostało polecenie ich zabić bo zatrzymali ich w lesie. Zaatakowali sukę i w końcu powiesili ją na jednej z gałęzi wielkiego drzewa. Mały piesek zaczął wyć i lamentować nie zwracając uwagi na gotowych do walki przeciwników. Na szczęście do kolejnego zabójstwa nie doszło bo inne psy zjawiły się z pomocą. Nie były wrogo nastawione. Nieprzyjaciele uciekli i Quidditch został sam z Quiet i Jekyllem. Zaopiekowali się nim i zaproponowali mu mieszkanie w Sforze Psiego Uśmiechu. Był praktycznie sierotą i nie mógł zrobić niczego innego więc poszedł wraz z nimi.
Upomnienia: 0/4
Kontakt: natik880 | natigrati@gmail.com

Od Quiet - CD opowiadania Jema

    Nie odrywałam wzroku od nowego psa. Spędził tu chyba więcej własnego życia niż ja sama. To jego mogę nazwać prawowitym członkiem sfory. Nie czytałam za bardzo akt psów, które odeszły tak więc akta Jema nie dostały mi się jeszcze do łap. Dam słowo że był tu kimś ważnym. Może znowu może być. Pysk psa znacznie spochmurniał gdy usłyszał złe wieści więc może na razie dam mu czas. W tym momencie nie wiedziałam już co mówić lub co robić.
- Możesz znów tu zamieszkać. - zaproponowałam domyślając się że tego chce.
- A Suzzie? - zaptał. - To jaskinia Bet.
- Wiem, ale postanowiłyśmy mieszkać razem. Siostry muszą trzymać się razem. - powiedziałam unosząc kąciki.
Wyraz pyska psa ani drgnął. Niczym posąg z kamienną twarzą. Chociaż może niektóre są szczęśliwsze niż ten tu teraz. Dopiero zorientowałam się że pies jeszcze nie udzielił odpowiedzi. Spojrzałam ponownie w jego stronę oczekując.
- Zostanę tu. - pokiwał łbem jakby dziękując.
- Fajnie. - westchnęłam. - Zostawię cię już samego.
Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Nie do domu. Usłyszałam za sobą głos Jema. Nie krzyczał a i tak był donośny.
- Dziękuję.
Zamerdałam tylko ogonem i ruszyłam dalej.
    Ach te moje zachcianki. Pociągnęły mnie aż nad Rzekę Jafiszof. Moje ulubione miejsce za dzieciństwa. Od razu zrobiło mi się lepiej. Deszcz przestał już lać a słońce wyłoniło się zza chmur. Co prawda już zachodziło ale dało się nim nacieszyć. Wspięłam się zwinnie na niski klif obrośnięty mchem. Stanęłam na krawędzi i odbiłam się tylnymi łapami od miękkiego zielska. Wydawało się że nigdy nie zanurzę się pod wodę. Wiatr szamotał moją sierścią i nie pozwalał dotknąć tafli. Musiałam aż otworzyć oczy aby upewnić się że nie latam. Właśnie wtedy zanurzyłam się wyginając ciało w łuk. Zatoczyłam koło odbijając się opuszkami łap od dna i wynurzyłam się. Otrzepałam się z wody i wyszczerzyłam zęby. Woda była jeszcze zimna, wręcz lodowata, ale to nawet lepiej. Nurkowałam jeszcze pare minut po czym wyszłam na brzeg. Spojrzałam w wodę tak jak robiłam to z rodzeństwem zawsze gdy przychodziliśmy poskakać tu z klifów. Teraz niestety w odbiciu byłam tylko ja. Po chwili też Jem. Odwróciłam się gwałtownie przez co uderzyłam psa łbem.
- Wystraszyłeś mnie. - pomasowałam policzek.
- Wybacz. - uśmiechnął się lekko.
- Lubię to miejsce. - stwierdziłam rozglądając się dookoła i podziwiając krajobraz. - A ty?

Jem? :>

niedziela, 14 maja 2017

Od Suzzie – CD opowiadania Joy

Gdy znaleźliśmy Joy na naszych terenach, wszyscy podejrzewaliśmy, że ktoś mógł ją tu po prostu podrzucić, zostawiając na pastwę losu. Dlatego też, słysząc słowa Akiry, nie byłam zbyt zaskoczona. Kiwnęłam mu głową, dziękując za fatygę i na chwilę umilkłam. W głowie już kalkulowałam, jak delikatnie przekazać małej, co się właściwie z nią stało, ale najwyraźniej nie było to potrzebne. Joy sama doszła do właściwych wniosków.
Chwilę później wybuchła niekontrolowanym szlochem i podbiegła do mnie, wtulając się w moje gęste futro. Zaskoczona, objęłam ją łapą, szepcząc jakieś uspokajające słowa. Momentalnie przed oczami stanęła mi inna scena: ja, młodsza o kilka lat, wpatrująca się z zachwytem w trzy, małe kulki śpiące u mojego boku. Merciless, Insane, Blueberry. Moje nowo narodzone dzieci. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wszystko potoczy się tak, że ostatecznie stracę je bezpowrotnie.
Poczułam, że moje oczy robią się podejrzanie wilgotne, a Akira spojrzał na mnie z niepokojem. Krzywiąc się, otarłam oczy i odpędziłam od siebie złe myśli.
– Joy – powiedziałam, może zbyt surowo, niż powinnam. Chciałam jednak, by suczka się uspokoiła, bo gdybym pozwoliła jej dalej płakać, prędzej czy później wpadłaby w histerię, co na pewno dobrze by się nie skończyło.
Gdy Joy usłyszała ton, jakim wypowiedziałam jej imię, z zaskoczenia aż zamilkła.
Spojrzała na mnie niepewnie. Zapewne spodziewała się nagany lub czegoś podobnego. Westchnęłam ciężko.
– Joy – powtórzyłam spokojniej. Wzrok suczki automatycznie spoczął na mnie. 
Umilkłam na chwilę. Nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu, dlatego przez chwilę kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Westchnęłam po raz kolejny.
– Nie sądzę, by twoja mama zostawiła cię z własnej woli – zaczęłam. Częściowo sama wierzyłam w te słowa. Byłam matką. A właściwie to nadal nią jestem, ale już nie w praktyce. Kochałam swoje dzieci i nie potrafiłabym ich zostawić, dlatego też nie wierzyłam, że matka Joy zrobiła coś takiego bez wyraźnego powodu. – Może była do tego zmuszona. Chciała cię chronić, chciała, żebyś była szczęśliwa. Nie wiem. Ale zrobię wszystko, by pomóc ci dowiedzieć się prawdy, obiecuję.


Joy?

sobota, 13 maja 2017

Od Alicia do Suzzie

Pracowałem dość długo... Pomogłem w tym czasie jednak tylko dwóm psom. Eh. Te "super" uczucie gdy wstajesz o ósmej i musisz ogarnąć swoje miejsce pracy, aby przyjąć tylko dwa psy. W każdym razie teraz było coś około siedemnastej i szykowałem się do wyjścia do swojego domu. Nie byłem zmęczony, jedynie znudzony. Potrzebowałem jakiejś rozrywki, tylko nie wiedziałem jakiej. Byłem tu dopiero od kilku dni i nie znałem każdego zakątka i miejsca w sforze... jedyne co przychodziło mi do głowy to krótki spacer przez Złote Wzgórza. Co jak co, ale kilka razy o nich słyszałem. Wiedziałem tylko tyle, że o tej porze roku, jaką była wiosna, są wręcz przepiękne. Wywnioskowałem z tego, że skoro są takie niesamowite to też będzie się tam kręciło trochę psów. Może jakiś mnie zaciekawi na tyle, że z nim porozmawiam? Kto wie?
***
Dojście na miejsce zajęło mi trochę czasu, ale to było spowodowane tylko i wyłącznie moimi małymi rozmiarami. Nawet nie wiezie jak często jestem tym poirytowany... W sforze jak na razie nie ma żadnego psa o moich gabarytach, więc każdy, nawet szczenie jest w stanie mnie prześcignąć.
"Jeżeli ktoś mi to teraz wypomni to chyba go zabiję... Nie wiem do końca jak, ale zabiję..." takie mniej-więcej myśli toczyły się w mej głowie, gdy już dotarłem na miejsce, lekko zdyszany. Po chwili dyszenia rozejrzałem się w okół siebie. Nie było żadnego psa. Westchnąłem ciężko. Teraz mogę się przyznać, że miałem cichą nadzieję, że kogoś tu spotkam, ale trudno. Nie chciałem tracić czasu na bezczynne stanie w miejscu i czekanie aż coś się wydarzy, więc od razu ruszyłem z powrotem do swego domu. Znajdowałem się na samym środku Wzgórza więc zajęło mi trochę czasu wracanie, ale w pewnym momencie się zatrzymałem. Usłyszałem wyraźne kroki, a do mych nozdrzy dobiegł znajomy zapach psa. Niestety nie do końca wiedziałem jaki to pies... To był ktoś obcy. Przez moją głowę przemknęła myśl: Nareszcie coś zacznie się dziać!" ale po chwili zdałem sobie sprawę z tego, iż ten pies nie musiał być do mnie przyjacielsko nastawiony. Momentalnie z postawy podekscytowanej zmieniłem ją na... Hm. Odpowiedzialną? Rozsądną. O. Rozejrzałem się po raz drugi w okół siebie i dostrzegłem czworonoga. Był to biały, duży pies, których w sforze trochę było... Podajże 3, albo 4. Gdy dojrzałem umaszczenie, rozluźniłem się lekko. Byłem już lekko przekonany, że to ktoś ze sfory. Postanowiłem podejść do osobnika. Z każdym krokiem zauważałem nowe cechy. Najpierw zobaczyłem, że jest puchaty, potem, że ma stojące uszy, a na samym końcu, że to Beta, która sprawowała się jako pielęgniarka.

Suzzie?